modernista
1391

Danuta Szaflarska.Ta piękna i drobna Kobieta kończy dziś 101 lat.

Ta piękna i drobna Kobieta kończy dziś 101 lat. Dalej pracuje na scenie. Przyjaźniła się z Jurkiem.

Anna przeprowadziła z Panią Danutą bardzo ciekawy wywiad. Poczytajcie proszę.

Jako dziecko była pani wierząca?

Tak, ale wtedy najfajniejsze były dla mnie aniołki i Jezusik w żłóbku. W niedziele jeździło się do Piwnicznej do kościoła, gdzie wychodził ksiądz i opowiadał o tym, jak diabły będą smażyć grzeszników w smole. Nikt wtedy nie słyszał o miłości Boga, tylko o Bogu, który karze. Miałam w domu Biblię z obrazkami Gustave’a Dorégo– tam Pan Bóg był paskudnym starcem o twarzy złego człowieka, wychylającym się z chmur. A poza tym nie lubiłam księży.

Pewnie nie bez powodu?

Opowiem jedną historię, chociaż było ich więcej. Jestem już na studiach w Warszawie, myślę sobie, że trzeba iść do spowiedzi. Poszłam do kościoła św. Krzyża. Mówię księdzu w konfesjonale, że parę razy opuściłam modlitwę wieczorną. „Ile razy?” – pyta. Ja: „Nie pamiętam”. „Ile razy?” – on znowu. „Nie mogę powiedzieć cyfry, skoro nie pamiętam”. „Ile razy?” – zapytał mnie trzeci raz. Wtedy ja wstałam i wyszłam z kościoła.

Na czterdzieści lat.

No tak.

Aż do spotkania z księdzem Jerzym Popiełuszką.

Byłam delegowana przez Komitet Prymasowski do udziału w procesach politycznych. W czasie jednego z nich usiadł koło mnie jakiś młody człowiek, który przedstawił się tak: „Nazywam się Popiełuszko, jestem księdzem”. „O!” – pomyślałam sobie. Ale wyglądał sympatycznie. Kiedy w przerwie zaproponował, żebyśmy poszli na kawę, to uznałam, że to dobry ksiądz (śmiech). Widzieliśmy się na tych procesach codziennie i któregoś dnia on mnie pyta: „Czy pani przeczytałaby w czasie mszy za ojczyznę wiersz?”. Ja mu mówię: „Proszę księdza, ja jestem niewierząca i do kościoła nie chodzę”. A on na to: „To nie szkodzi, ale wiersz przecież może pani przeczytać”. Bardzo mi się spodobało to, że kiedy ja mu powiedziałam: „jestem niewierząca”, to on odpowiedział: „nie szkodzi”.

Ksiądz Popiełuszko nigdy nie próbował pani nawracać?

Nigdy, do końca, ani jednym słowem. On zresztą nikogo nie nawracał.

To czym panią przekonał – do siebie i do Boga?

Zaprzyjaźniliśmy się w czasie tych procesów, razem działaliśmy w Komitecie Prymasowskim, moje dzieci miały z Jerzym częsty kontakt. Przekonało mnie to, jakim on był człowiekiem. Interesował się wszystkimi, szanował ludzi, nie obchodziło go, czy ktoś był wierzący, czy nie. To zaważyło. Ja bym sama nigdy po tych czterdziestu latach do Pana Boga nie wróciła.

Pani pierwsza spowiedź po tylu latach była właśnie u księdza Popiełuszki?

Tak. Mało tego, on też ochrzcił moją dorosłą córkę, udzielił jej ślubu, ochrzcił mojego wnuka.

Jak ksiądz Jerzy zareagował, kiedy powiedziała mu pani, że chce się wyspowiadać?

Ja mówię do niego: „Wiesz co, może ja bym się wyspowiadała, ale tak po czterdziestu latach?”. A on do mnie: „Hurtem zawsze łatwiej”. To był właśnie taki ksiądz. Zresztą ja nadal mam z nim kontakt, rozmawiam z nim, proszę, żeby się opiekował moimi dziećmi i wnukami.

Podobno ksiądz Jerzy – już po swojej śmierci – dwa razy panią uratował.

Tak. Pierwszy raz to się wydarzyło, gdy leżałam w szpitalu i dostałam zawału. Lekarze badali mi tętno, ciśnienie coraz bardziej spadało. Wyciągnęłam wtedy rękę i w myśli powiedziałam: „Jerzy, daj lekarstwo”. Wie pani, czemu tak zrobiłam? Kiedyś, kiedy Jerzy jeszcze żył, zaziębiłam się i leżałam w łóżku. Jerzy przyszedł mnie odwiedzić i mówi: „Dowiedziałem się, że jesteś chora, więc przyniosłem ci lekarstwo”. Wyciągnęłam do niego prawą rękę, a on dał mi czekoladę. W tym szpitalu to mi się przypomniało. I nagle pojawił się lekarz, który podał mi jakieś lekarstwo. Bóle ustąpiły. Potem okazało się, że to było jego prywatne lekarstwo, którego szpital nie miał. Pytałam tego lekarza, dlaczego do mnie przyszedł, bo nie pracował na OIOM-ie, na którym ja leżałam. Powiedział, że nie wie.

A druga interwencja księdza Popiełuszki?

Zostałam napadnięta na klatce schodowej mojego domu. Jeden z tych morderców mnie dusił, a ja straciłam przytomność. Potem okazało się, że leżałam tak pół godziny. Nagle zaczęłam odczuwać niebywałe, nieziemskie szczęście i zdałam sobie sprawę, że siedzi koło mnie Jerzy. Nie widziałam go, ale wiedziałam, że to on. Płynęło od niego coś niesamowitego. Kiedy poczułam to szczęście ogromne, on się oddalił. I wtedy ja zaczynam myśleć: położyłam się do łóżka zdrowa, to dlaczego wszystko mnie boli? Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że leżę na schodach. Co się stało, przecież ja nie mdleję? Zobaczyłam rozerwany płaszcz i wtedy sobie przypomniałam, co się wydarzyło. W końcu znalazł mnie sąsiad. Policja była zdziwiona, że żyję, bo przecież ja już miałam wtedy prawie 90 lat.

całość: www.miesiecznik.wdrodze.pl/index.php
modernista
Danuta Szaflarska - ta piękna i drobna Kobieta kończy dziś 101 lat. Dalej pracuje na scenie. Przyjaźniła się z Jurkiem. 🙂